Kiedy o trzeciej nad ranem została siłą wyciągnięta z łóżka, nawet nie była zaskoczona. Wielokrotnie obserwowała starszych uczniów, którzy po wyczerpujących całonocnych treningach przysypiali nad swoimi śniadaniami w Sali Jadalnej i ze zmęczenia nie reagowali nawet na najprostsze komendy. Spodziewała się więc, że jej ostatni rok w szkole, również będzie tak intensywny, jednak z całą pewnością nie spodziewała się tego, co zastała na środku londyńskiej ulicy.
Niebo jak na złość było czyste i błękitne, a słońce widniało na jego firmamencie niczym złocisty zdobywca. Tylko gdzieniegdzie leniwym ruchem przesuwały się białe obłoki i idyllę psuł jedynie chłodny wiatr, przypominający o tym, że to już wrzesień. Wąska uliczka na której się znajdowała, w świetle dnia posiadała pewien urok, otoczona wysokimi, starymi budynkami, jednak za nic w świecie dziewczyna nie chciałaby pojawić się na niej w nocy. Jak widać słusznie.
Włożyła dłonie do szkarłatnego płaszcza i podeszła bliżej do leżącego na chodniku człowieka. A raczej, uściślając, jego zwłok.
Walcząc z mdłościami pochyliła się nad denatem i przyjrzała jego twarzy. Był kilka lat starszym od niej mężczyzną. Przystojnym, wręcz bardzo. Jego oczy błyszczały nawet teraz, kiedy nie było w nich życia, a powieki zostały odcięte. Blond włosy wyglądały na naprawdę zadbane i miękkie w dotyku i pomyślała, że chętnie umówiła by się z nim na kawę.
Gdyby, oczywiście, nie był martwy.
- Trochę ohydne – mruknęła cicho, zerkając kątem oka na swoją towarzyszkę, Giannę Fachetti, czyli ostatnią osobę, z którą chciałaby stać nad zwłokami człowieka. Patrząc na jej smukłą twarz, nadal czuła ucisk w sercu i gorzki smak porażki na języku. Od zawsze były rywalkami, a w zeszłym roku Włoszka niemal przegoniła ją w rankingu na najlepszego ucznia. Musiała przez całą noc wystawać pod drzwiami nauczyciela od eliksirów, by wybłagać podwyższenie oceny i wysłać siedem listów do ojca z prośbą o wstawiennictwo u dyrektorki szkoły. Tylko dzięki jego koneksjom udało jej się zdobyć tytuł liderki, o czym nieustannie przypominał jej widok Fachetti.
Teraz jednak znalazły się po tej samej stronie barykady i widok ciała prawdopodobnie wywoływał w nich takie same uczucia. Nie był to oczywiście strach przed śmiercią, jego wyzbyły się już podczas trzeciego roku nauki, ale raczej obrzydzenie, wywołane widokiem ciała w takim stanie.
Opuszkami palców dotknęła srebrnego sznura, którym związane były powykręcane ze stanów kończyny, po czym powąchała swoje palce, wyczuwając delikatny, dobrze znajomy zapach.
- Werbena – mruknęła, spoglądając na Giannę.
- Bardzo dobrze.
Dziewczyna gwałtownie się wyprostowała, po czym odwróciła w stronę nowoprzybyłej osoby. Niska, ciemnowłosa kobieta, uśmiechała się przyjaźnie w jej stronę, kiwając głową z aprobatą.
- Jesteście dobrze wyszkolone, prawda? Świetnie. Przydadzą nam się takie osoby jak wy – wyciągnęła rękę w stronę dziewczyn i mocno uścisnęła ich dłonie. – Francesca Bennet. Główny Patolog Biura Aurorów.
- Gianna Fachetti.
- Emma Williams – dziewczyna kiwnęła głową.
- Więc? Jakieś propozycje? – Francesca ukucnęła obok ciała, by móc przyjrzeć się mu dokładnie. Emma zerknęła na swoją towarzyszkę, która jednak tylko wzruszyła ramionami.
- Kończyny powykręcane ze stawów i związane srebrnym sznurem, dodatkowo nasączonym werbeną – mruknęła Williams obojętnym tonem. Starała się zachować profesjonalizm, jednak przewracający się w jej żołądku rogalik, którego kupiła w piekarni za rogiem, z całych sił próbował jej to uniemożliwić. – Serce przebite kołkiem, a w ustach gaza skropiona wodą święconą. Na piersiach krzyż. Prawdopodobnie domorosły łowca magii, który zobaczył coś czego nie powinien. Zastanawiam się jednak, jak dał sobie radę z dorosłym czarodziejem?
Patolog uśmiechnęła się do niej szeroko, po czym przeniosła spojrzenie na Giannę.
- A ty? Masz coś do dodania?
Dziewczyna zmrużyła swoje ciemne oczy, wbijając wzrok w denata. Przygryzła delikatnie dolną wargę, jakby nad czymś intensywnie rozmyślała.
- Wątpię, żeby była to sprawka mugola.
Emma zacisnęła usta w wąską linie, czując nadciągający policzek i podważenie jej teorii. Oczywiście, Fachetti musiała być lepsza.
- Spójrzcie – Włoszka nachyliła się nad ciałem i wskazała na szyję. – Czerwone ślady, prawdopodobnie napastnik dusił ofiarę. Nie ma odcisków palców, jednak...- przeczesała ręką włosy przy szyi mężczyzny, a następnie uśmiechnęła się triumfalnie. – Proszek Fiuu.
Jego z pewnością nie mógł pozostawić mugol. Williams zmarszczyła brwi, wpatrując się w pył, który z taką łatwością podważył każde jej słowo. Już nigdy nie będę podróżować tym cholerstwem, pomyślała, starając się nie zauważać zadowolonej miny Fachetti.
- Prawdopodobnie ktoś zaplanował to tak by wyglądało na robotę mugoli, chciał zrzucić na nich podejrzenia, może nawet wzbudzić reakcje w społeczeństwie, jednak z całą pewnością był to czarodziej.
Tym razem to Emma poczuła zwycięstwo rozlewające się po żołądku. Leniwym gestem przeczesała swoje długie blond włosy ręką i prychnęła.
- Morderstwo nie było zaplanowane. Raczej popełnione w akcie złości i zakamuflowane. Tutaj – wskazała na klatkę piersiową ofiary. – W koszuli są rozdarcia, co świadczy o próbie obrony i o nieprzygotowaniu do morderstwa. Zabójca dwa razy próbował się przebić i...- zmarszczyła brwi przyglądając się zarówno materiałowi koszuli jak i śladom na skórze. – Osobiście wątpię, by ofiara został przebita kołkiem. Prawdopodobnie oprawca nie był przygotowany i zaatakował czymś co miał pod ręką. Następnie przestraszył się tego co zrobił i upozorował atak mugoli.
Posłała zadowolone spojrzenie w stronę Gianny, która lekko się skrzywiła, jednak nie na tyle, by Emma odczuła jakąkolwiek satysfakcję.
- Prawdopodobnie więc narzędzie zbrodni leży gdzieś niedaleko. Jeśli naprawdę nie planował tego zrobić, nie myślał racjonalnie i wyrzucił broń w pobliżu.
Oczywiście, Fachetti zawsze musiała mieć ostatnie zdanie. Williams zacisnęła zęby ze złości, jednak więcej się nie odezwała. Wbiła za to spojrzenie we Francescę, która obserwowała je, widocznie rozbawiona.
- Muszę chyba napisać do waszej dyrekcji z pochwałą. Świetnie się spisałyście. Zapomniałyście jednak o najważniejszej rzeczy...
Emma zerknęła na Giannę, ale ona także wyglądała na zaskoczoną. Przecież wszystko udało im się ustalić! Zrobiły rozeznanie dokładnie tak jak pisano w podręczniku!
- Ofiara była też człowiekiem – westchnęła Bennet. – I jeśli chcecie się dowiedzieć kim jest morderca, musicie zastanowić się kim jest denat. Empatii i zaangażowania emocjonalnego w sprawę nie nauczą nawet w najlepszej szkole.
Przez chwilę blondynka poczuła kwaśny wstyd, spowodowany słowami patolog. Ich szkoła, Tajna Międzynarodowa Szkoła Aurorów, i tak już nie posiadała dobrej reputacji. Uważano ją za surową, kładącą zbyt duży nacisk na dyscyplinę placówkę, która niszczyła w ludziach zdolność do współodczuwania, zastępując ją umiejętnościami przydatnymi w czynnej walce. Emmie nigdy to nie przeszkadzało i dlatego postanowiła nie przejmować się kobietą, której przecież już nigdy miała nie spotkać.
- Więc kim on jest? – mruknęła Gianna, z wyraźną nutą ironii w głosie.
- John Smith – Francesca zignorowała lekceważący ton Włoszki. – Nauczyciel mugoloznastwa w Hogwarcie. Właśnie dlatego tutaj jesteście.
Emma uwielbiała zajęcia z dedukcji. Kochała łączyć fakty, jednoczyć je w jakąś całość i wyciągać z nich wnioski. Jednak gdyby na egzaminie otrzymała właśnie takie informacje, naprawdę nie wiedziała by co zrobić.
- Słucham?
- Uczył w Hogwarcie – powtórzyła kobieta cierpliwie. – Więc potrzebna jest nam infiltracja od środka.
Dopiero teraz Emmie udało się skleić wszystkie elementy układanki. To było oczywiste, potrzebowali dobrze wyszkolonych uczennic do akcji incognito. Wyrwano je ze szkoły by stały się szpiegami Biura Aurorów. To wszystko czego Williams kiedykolwiek mogła pragnąć i poczuła się tak, jakby Święta Bożego Narodzenia przyszły w tym roku wyjątkowo szybko.
- Spokojnie, dowiecie się wszystkich szczegółów od waszego przełożonego – Francesca uśmiechnęła się przyjaźnie i poklepała obie dziewczyny po ramionach. – Prosił, abyście zaczekały na niego w tej kawiarni po drugiej stronie ulicy. Musiał pilnie zgłosić się w Ministerstwie...Nie martwcie się, wszystko będzie dobrze.
Emma po raz ostatni zerknęła na Johna Smitha i westchnęła głęboko. Wątpiła czy dla niego istniało jeszcze jakiekolwiek „dobrze”. Jednak dla niej była to niesamowita okazja, której nie zamierzała zmarnować. I nikt, nawet Gianna Fachetti, nie mógł tego zniszczyć. Skinęła głową w stronę Włoszki i ramię w ramię ruszyły do wskazanego przez Bennet budynku.
Siedziały od piętnastu minut w jakiejś pseudokawiarni, która była otwarta dwadzieścia cztery godziny na dobę. Dziwna kelnerka o różowych włosach spoglądała na Giannę raz na jakiś czas i- słowo honoru- za każdym razem, gdy ją na tym przyłapała, tamta puszczała jej oczko. Emma Williams z pewnością to zauważyła, jednak nie wykorzystała sytuacji, by ośmieszyć brunetkę. Ich nienawiść była na wyższym stopniu intelektualnym, a w zaistniałej sytuacji, postanowiły zupełnie nie zwracać na siebie uwagi i prowadzić śledztwo na własną rękę. Zegar pokazywał szóstą trzydzieści, a Włoszce co raz bardziej doskwierał brak snu. Od kilku dni prawie nie zmrużyła oka, a teraz miała ochotę paść na łóżko i nie wstawać aż do wieczora. Mogła też zamówić kawę, jednak bała się, że kelnerka dosypie jej jakiegoś proszku, uśpi, porwie, zrobi z nią nie wiadomo i zamorduje, a Emma będzie rozwiązywała jej sprawę, co byłoby w tej historii najgorsze. Tak, przydałby jej się sen.
Kawiarnia świeciła pustkami, a Giannie trudno było powiedzieć, czy ze względu na wczesną porę, czy wszechobecną tandetę. Na stolikach były tylko plastikowe podkładki z różnych kompletów, żadnych obrusów, a na środku stała butelka po coli, w której tkwiła jedna, pożółkła, sztuczna stokrotka. Na ścianach nie było nic, prócz miejscami odchodzącej czerwonej farby. A menu? Kilka pozycji, w dodatku nie wszystkie dostępne.
Mama Gianny miała prawdziwą kawiarnię, w której dawniej spędzały prawie całe dni. Brunetka wzdrygnęła się na wspomnienie matki. Zawsze, gdy o niej myślała, czuła mieszaninę gniewu i wyrzutów sumienia. Zostawiła ją samą w ich rodzinnym miasteczku, a przed wyjazdem pokłóciły się ze sobą. Gianna miała dwanaście lat i wiedziała, że jest inna. Działy się wokół niej tajemnicze rzeczy, przez które nie potrafiła nawiązać kontaktu z rówieśnikami. Pewnego dnia, szukając kluczy natknęła się na list zaadresowany do niej. Po przeczytaniu dowiedziała się, co było przyczyną jej odmienności, jednakże już było za późno na zwykłą szkołę. O pół roku. To nie był żaden cholerny Hogwart, a ona nie była wybrańcem, więc sowy nie latały chmurami, by donieść jej wiadomość o rozpoczynanym roku nauki. Matka zataiła to z przyczyn, których nie chciała wyjaśnić, a Gianna postanowiła wynieść się jak najdalej od niej i uciekła do TMSA. Początkowo trudno było jej nadrobić zaległości, jednak szybkie tempo, z jakim pracowała pozwoliło jej nawet na wyprzedzenie materiału i tak stała się jedną z najlepszych uczennic, a myśl o matce tłumiła przez topienie nosa w książkach i wykuwaniu zaklęć.
Do lokalu wszedł chłopak o rozczochranych ciemnych blond włosach. Zamienił kilka zdań z kelnerką, po czym skierował się w stronę dziewcząt.
- Louis Weasley, wasz przełożony, absolwent TMSA.- przedstawił się spoglądając raz na jedną, raz na drugą.- Słyszałem, że zostałyście już poinformowane o wszystkim, co wiemy na temat tej zbrodni.- kiwnęły głowami.
-Emma
- Gianna- odpowiedziały po kolei. Kelnerka podeszła, by podać kawę Weasleyowi i Włoszce. Dziewczyna chciała sprostować, że nie zamawiała, jednak kobieta postawiła przed nią czarną jak smoła substancję, mówiąc:
- Na koszt firmy- uśmiechnęła się przy tym ukazując równe, białe zęby. Facchetti kiwnęła głową w podziękowaniu i nieśmiało odwzajemniła uśmiech, zastanawiając się, czy na pewno może ją bezpiecznie wypić. Ostatecznie zdecydowała się na łyk.
-Wiecie, dlaczego was wybraliśmy?- zapytał Louis.
- Bo jesteśmy najlepsze na roku- odpowiedziała Emma.
- Bo jesteście najlepsze w ogóle- sprostował patrząc blondynce w oczy. To była prawda. W zeszłym roku zostały umieszczone w rankingu najlepszych uczniów w historii szkoły, zajmując- Emma pierwsze, a Gianna drugie z różnicą kilku dziesiątych punktu. W rankingu brano pod uwagę zdobywane stopnie, wszechstronność, czyli koła zainteresowań, oraz testy psychologiczne, które robiono każdego roku. - Byliśmy pod wrażeniem waszych osiągnięć i postanowiliśmy ułatwić wam wejście do wielkiego świata.- mrugnął do nich i pociągnął łyk kawy. Za brudnym oknem robiło się co raz jaśniej i co raz więcej ludzi, zupełnie nieświadomych tego, co wydarzyło się pod ich oknami kilkanaście godzin temu, spieszyło się do pracy.
- Naszym zadaniem będzie przeniknąć do świata Johna Smitha i dowiedzieć się kto mógł mu źle życzyć.
-Naszym?- blondynka uniosła swoją perfekcyjną brew. Facchetti poczuła ten sam niepokój. Prawie już pogodziła się z myślą, że dzieli to śledztwo z Williams, a każda dodatkowa osoba jedynie pomniejszała ich udział.
- No jasne- wyszczerzył zęby w uśmiechu- jak mógłbym przegapić okazję, by przyjrzeć się lepiej szkole wybrańca? I reszty mojej rodziny- powoli dopił kawę.
- Nie obraź się, ale jesteś starszy od nas o jakieś sześć lat- zaczęła Gianna.
- O pięć- sprostował.
- Mimo wszystko, mam nadzieję, że nie zamierzasz wskakiwać w szkolny mundurek?- Louis Weasley zaśmiał się głośno, co zwróciło uwagę kilku osób, które, jakimś cudem, choć chyba nie z własnej woli, siedziały w kawiarni, popijając poranną herbatę. Chłopak uśmiechnął się przepraszająco. Jak na tak przykre okoliczności był tego dnia w zadziwiająco dobrym nastroju. Przyjaciółka Gianny, z którą dzieliła pokój powiedziałaby pewnie, że nikt w towarzystwie takich dziewczyn nie pamiętałby już o żadnym trupie.
- Jestem nowym nauczycielem obrony przed czarną magią- wyjaśnił.- Ale będziemy prowadzili to śledztwo w trójkę, bo nikt nie zgodziłby się, żebyście tropiły mordercę same.
Dziewczęta posłały sobie spojrzenia wyrażające niezadowolenie. Sam powiedział, że były najlepsze.
-Kiedy wyjeżdżamy?- zapytała Emma.
-Kiedy tylko będziecie gotowe.
- Nie potrzebuję przygotowania- odpowiedziała blondynka i spojrzała wyzywająco na swoją towarzyszkę. Gianna z lekkim wahaniem kiwnęła głową przyłączając się do odpowiedzi. Miała niejasne przeczucie, że ta wyprawa źle się dla niej zakończy. Próbowała sobie przypomnieć, czy ktoś właściwie zapytał je o zdanie? Ta sprawa z pewnością jest dla nich szansą, jednak równocześnie dużym niebezpieczeństwem. Czy każdy z góry założył, że, kiedy przedstawią im sytuację, one będą całować ich po rękach, wdzięczne do końca życia? „Ci Anglicy- pomyślała-są doprawdy zbyt pewni siebie”. Jednak pokusa, by wykorzystać w praktyce to, czego się nauczyła w szkole, okazała się silniejsza.
- W takim razie ruszajmy od razu- powiedział Louis, zdejmując z oparcia torbę na jedno ramię, która nie wiadomo skąd się tam znalazła.
- A jak dostaniemy się do Hogwartu w środku września?- zapytała powątpiewając Facchetti. Emma posłała ku niej jeden ze swoich ironicznych uśmieszków, jakby wyczuła jej niepokój. „Tchórzysz?” zdawała się pytać. Gianna zacisnęła zęby, żeby powstrzymać falę gniewu, która zawsze ją zalewała, gdy ktoś traktował ją z wyższością.
- Najważniejsze, drogie panie- tajemniczo uśmiechnął się Louis Weasley – jest efektowne wejście.
W tym momencie obie poczuły mieszaninę niepokoju i podniecenia, która miała im towarzyszyć przynajmniej przez resztę semestru.
Oto pierwszy rozdział kolejnej historii stworzonej przez duet Kalliope/Zdemoralizowana.
Mamy nadzieję, że wam się spodoba :)